Temat mojego bloga – „Pracoholiczka w domu” nigdy w życiu nie był aż tak aktualny jak dziś. Od dziś jestem w domu. Nie na godzinę, nie na dzień, nie na tydzień… na długo…
Ciąża to nie choroba. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Ja również nie czuję się w żaden sposób chora. Tyle tylko, że okoliczności zdrowotne oraz zawodowe przesądziły o podjęciu decyzji dotyczącej zwolnienia lekarskiego. Tak będzie lepiej, bezpieczniej.
Nie zmienia to jednak faktu, że czuję się bardzo dziwnie. Ja zakręcona w wirze codzienności nie obudziłam się dziś rano nerwowo zerkając na budzik, nie walczyłam z czasem od wczesnych godzin porannych. Wstałam zupełnie leniwie i zaczęłam spokojnie szykować Motylkę do szkoły. Zegar nie tykał, nie pospieszał, nie poganiał – spokojnie i smętnie odliczał swoje sekundy, których upływ zupełnie mnie nie interesował.
Wczoraj planowałam. Myślałam sobie o tym ile rzeczy zrobię w domu. Miałam pierwsze pomysły na dziś i w zasadzie przed godziną 8.00 wszystkie zdołałam zrealizować. A to przecież dopiero początek dnia. Nie umiem leżeć i nic nie robić. Nie potrafię. Mam zakodowany w genotypie pośpiech i wielozadaniowość. Na myśl o tym, że mam leżeć i odpoczywać robię się niezwykle zmęczona.
Muszę zorganizować swoje życie od nowa. Wyznaczyć nowe cele i tempo ich realizacji. Mam sporo czasu na myślenie.
Dostałam skierowania na badania krwi… tak, więc jutro rano planuję WYCIECZKĘ – takie wyjście do laboratorium będzie sporym wydarzeniem w moim nowym, powolnym życiu…
Być może więcej czasu będę mogła poświęcić na pisanie na blogu.
Zajmę się sprawami, które odkładałam na potem… zalegają gdzieś w zakamarkach szaf i szuflad i czekają na chwile taką jak ta.
Mam wolne.
Mam spokój.
W życiu nie czułam się tak dziwnie…