Wigilia zbliża się wielkimi krokami… weekend przepełniony tworzeniem wypieków oraz ubieraniem choinki zaowocował pojawieniem się świątecznego nastroju. Dziś o poranku niestety dopłynęłam w strugach deszczu do pracy i aura bożonarodzeniowa znowu z lekka na tym ucierpiała. Muszę przeżyć ten jeden dzień i rozpocznę przygotowania do Świąt pełną parą… zaczyna się upragniony urlop… pieczenie ciast, sprzątanie, pakowanie prezentów, przyjmowanie przedświątecznych gości…
We wszystkich domach już niedługo zasiądziemy przy stołach w sielskiej i anielskiej rodzinnej atmosferze… będziemy się opychać pysznymi potrawami, które wyjątkowego smaku nabierają właśnie w wigilijny wieczór… W naszym domu coroczną tradycja „zaliczymy” dwie Wigilie. Najpierw podzielimy się opłatkiem z moimi rodzicami a następnie wyruszymy na Wigilię z rodziną Małża. To naprawdę wielki wysiłek dla organizmu spróbować dwunastu potraw na dwóch kolacjach. Zaskakujące jest to, że w naszych domach są do jedzenia totalnie różne rzeczy…
W moim rodzinnym domu:
- Karp smażony
- Sałatka jarzynowa
- Śledzie w oleju
- Kompot z suszu na słodko
- Ryba po grecku
- Kapusta z grochem
- Pierogi z kapustą i grzybami
- Barszcz czerwony na słodko
- Śledzie z bakaliami
- Krokiety z grzybami
- Ciasta (mojej roboty opisane w poprzednim poście)
W domu Małża (litewskie korzenie)
- Karp w cieście naleśnikowym
- Karp w galarecie
- Węgorz
- Roladki z łososia i twarożku
- Barszcz czerwony pikantny
- Krokiety z jajkiem
- Krokiety ze szpinakiem
- Krokiety z grzybami
- Sałatka jarzynowa pikantna
- Jajka z majonezem
- Sałatka śledziowa
- Kutia
- Ciasta (mojej roboty opisane w poprzednim poście)
Dwa domy, dwie rodziny mieszkające w jednym mieście i totalnie różne potrawy wigilijne. Dziwi mnie to niezmiennie od 10 lat. Tym sposobem od dekady w świąteczny wieczór pochłaniam 24 różne potrawy, a nocą koncentruję całą energię mojego organizmu na procesie trawienia… Oczywiście już rano niczym szakal rzucam się na lodówkę w poszukiwaniu świątecznych resztek, bo nic nie smakuje lepiej od zimnego karpia czy wyjadanych ze słoika śledzi. Potem poranna świąteczna kawa z dodatkiem 5 rodzajów ciast… uwielbiam takie „diety”… Do tego Motylka, która co 5 minut biega w poszukiwaniu miodownika i pleśniaka i Małż, który leniwie snuje się do lodówki odcinając kolejne kawałeczki sernika z brzoskwiniami… Lejek dosypia po kątach, a co jakiś czas przechadza się obok w lodówki bardziej z obowiązku niż z głodu…
Święta… to uroczy czas… czas spotkań z rodziną, czas zadumy, czas patrzenia na nieskażone tym światem dziecko, które z przejęciem rozszarpuje kolorowe papiery wierząc, że przyniósł je Święty Mikołaj. Magia, czar, blask w oczach… choinka, jemioła, dźwięki kolęd… rozmowy, wspominki… historie odkurzane raz do roku przy wigilijnym stole… Wielka energia…
Kiedyś wydawało mi się, że magia Świąt zaklęta była w dziecięcej wierze w Mikołaja… teraz wiem, że magię tworzymy my sami. Magią jest to, że mimo zabiegania mamy czas aby wszyscy wspólnie zasiąść przy stole, połamać się opłatkiem, złożyć sobie naprawdę serdeczne i szczere życzenia. Magią jest to, że w przededniu Wigilii wraz z Małżem przy lampce wina będziemy pakować prezenty. Magią jest blask lampek choinkowych i zapach piernika unoszący się po domu. Magią jest wspólna radość z tego, że jesteśmy razem…
Z nostalgią myślę o tym, że za chwilę Motylka wyciągnie ze swojego kalendarza adwentowego ostatnią czekoladkę, rozpocznie to wyczekiwany i bardzo intensywny okres świąteczny…
jedyny taki czas w roku…
rodzinny…
serdeczny…
MAGICZNY…